niedziela, 19 maja 2013

Magia Orientu... Między Europą a Azją

Konferencja była bardzo międzynarodowa. Dwieście osiemdziesiąt trzy osoby z pięćdziesięciu dziewięciu krajów. Przekrój wszelkich ras, kolorów, języków, osobowości... czyli coś co uwielbiam. Ze zrozumiałego powodu najwięcej było Turków. W końcu nieczęsto nadarza się okazja do takiego zlotu we własnym kraju, zlotu pasjonatów wspólnego tematu, ludzi współpracujących ze sobą od lat a znających się często poprzez maile. Ale również ludzi, którzy co roku spotykają się na podobnych konferencjach i teraz przypominają bardziej jedną wielką rodzinę niż przypadkowych uczestników zebranych w jednym miejscu w konkretnycm celu. I może dlatego pierwszego dnia odniosłyśmy wrażenie, że to trochę zamknięte towarzystwo, heremetyczne i trudno będzie nam do niego wkroczyć. Nic bardziej mylnego. Z dnia na dzień lody topniały, więzi się zacieśniały a ostatecznie pożegnaniom nie było końca.

Oprócz Turków dość licznie stawili się Egipcjanie i Arabowie reprezentujący różne kraje a porozumiewający się wspólnym językiem. I to było niesamowite. Ciekawa byłam jak to jest z tym językiem, czy są jego odmiany, dialekty. Otóż nie. Czasem jakieś delikatne naleciałości, które nie powodują jednak najmniejszych utrudnień w komunikacji. I problemów takowych nie zauważyłam między nimi. Naśmiewali się razem z Indian moovies (bollywoodzkich filmów) coś co my nazwalibyśmy Czeskim filmem :) o tym jak to dwóch kolesi zakochuje się w jednej kobiecie, konkurują o nią na każdym kroku, tańczą te swoje tańce za drzewami wyśpiewując przejmująco, ona oczywiście nie zwraca na nich uwagi. Na koniec okazuje się, że obaj są zaginionymi braćmi i obaj wyrzekają się oblubienicy w imię braterskiej miłości, która ogarnia ich jednak do tego stopnia, że umierają w jej imieniu popełniając samobójstwo ze dramatycznym śpiewemna ustach oczywiście. Ale słowa nie oddają niestety tego z jaką gestykulacją i mimiką opowiadali tę historię nasi Arabowie. Obie z Evą pokładałyśmy się ze śmiechu. Oni z resztą też, choć wątek znali na pamięć. Z moich obserwacji wynika, że to bardzo weseli ludzie... serdeczni, otwarci i przyjacielscy. I bez znaczenia czy z Sudanu, Bahrainu, Kuwejtu, Emiratów Arabskich, Egiptu, ... . Skąd zatem te wojny i odwieczne spory?

Byli też reprezentanci Afryki. Bardzo barwne postacie, czego nie sposób było nie zauważyć szczególnie w dniu gali. Wtedy poubierali się w swoje tradycyjne, kolorowe stroje (by nie napisać 'sukienki') i każdy chciał się z nimi fotografować. W końcu okazja taka nie zdarza się co dzień. Mam zaproszenie do Ghany, Nigerii, Mozambiku i innych krajów bez liku :) i kto wie :)

Były dwie siostry z Argentyny i dwóch panów z Dominikany. Z Australii też dwie osoby poznałam... Spora gupa z Mongolii... mapa świata co raz bardziej kompletna.

No i sąsiedzi... tylko kto dziś dla mnie jest sąsiadem? :) Niemców było sporo i reprezentowali różne kraje. Byli Astriacy, Włoch, dwóch Słowaków, Rosjanie, Francuzi. Serbia, Bośnia i Harcegowina,... .  No i my dwie... ze Szwajcarii... choć żadna Szwajcarka :) Trudno to było czasem wytłumaczyć. Ale wieść, że jestem z Polski szybko się rozbiegła. Lubią nas Polaków w krajach Arabsko-Tureckich ;)
W środku konferencji była niespodzianka. Dużo się o niej mówiło od samego początku i wszystko owiane było nutką tajemnicy, ekscytacji i szeptów. To Anex 15 obchodził sześćdziesiątą rocznicę swojego istnienia. Na wieczór ogłoszono obowiązkowy strój wieczorowy. Panowie pod krawatem!

Spotkaliśmy się wszyscy pod hotelem, w którym odbywała się konferencja.Tam oczekiwały nas autobusy. Podjechaliśmy pod przystań, gdzie przesadzono nas na nieduży prom. I tak płynęliśmy około dwie godziny między Europą a Azją podziwiając oba kontynenty z niewielkiej odległości... przełamując międzynarowdowe bariery, poznając się wzajemnie i uwieczniając te momenty na wspólnych fotografiach. Kelnerzy uzupełniali talerze z pysznymi przekąskami, donosili napoje pojawiając się i znikając nie wiadomo kiedy. Aż dopłynęliśmy do celu. Na małym cypelku była restauracja. Malowniczo wyglądała w poświacie zachodzącego słońca. Właściwie wszystko wokół przybrało pastelowy odcień, a woda była spokojna, jakby szykowała się do snu. Ale nam sen jeszcze nie był w głowie.

Aperitif był wokół basenu. Elegancko ustawione wysokie, okrągłe stoliki z długimi obrusami u dołu związane kwiecistym motywem. Wewnątrz rozstawione dużo większe również okrągłe stoły, goście przypisani do konkretnego z nich. Nam z Evą przypadł numer 33. Jeden z Turków o imieniu Kasim podszedł do nas by wyrazić swoje niezadowolenie z faktu, że nie możemy siedzieć razem. Szalenie to było sympatyczne.

Jedzenia było dużo i w znacznej części było ono dla mnie przynajmniej egzotyczne. I chociaż przeważnie nie jem dużo na tego typu imprezach, chciałam skosztować wszystkiego. I kosztowalam i rozkoszowałam się orientalnymi przysmakami pilnowana a raczej adorowana przez przystojnego kelnera, który nie używając słów chętnie podpowiadał od czego powinnam zacząć.

Na scenie, okazało się bowiem, że w jednym z zakątków sali było coś w rodzaju sceny, pojawił się zespół. Akompaniował dyskretnie rozmowom rozbawionego już towarzystwa. W pewnym momencie na salę dosłownie wbiegł turecki zespół taneczny, w błyszczących strojach z przyciągającymi wzrok cekinami. Tańczyli tradycyjne tańce tureckie, rytmiczne, szybkie tak, że nie wiadomo było na co czy na kogo patrzeć. Aparat nie nadążał, zdjęcia wychodziły rozmazane choć próbowałam różnych trybów.. A tańce to były całe opowieści o przywódcy i jego wojownikach, o trudnej miłości, o radości. Kasim stał obok i opowiadał po cichu na bieżąco o czym jest dana historia. Sam też tańczył kiedyś. Tańca uczą ich od dzieciństwa i to jest naprawdę wspaniała sprawa.

Nadeszła też pora i na taniec brzucha.. Na scenę weszła piękna Turczynka ale zanim zdążyła wykonać kilka ruchów wybiegł za nią sympatyczny, grubawy i konkretnie wstawiony Afrykanin. I koniecznie chciał tańczyć razem z nią wywołując na sali salwy śmiechu. Ona była sprytna. Bez słów urządziła mini przedstawienie, zaprosiła na scenę kilka innych osób, które chętnie i wesoło ratowały całą sytuację. Położyła amatora tańca brzucha na scenie, zakryła mu oczy chustą po czym stanęła nad nim w rozkroku potrząsając brzęczącym kusym strojem w rytm muzyki. Zeszła stawiając na swoim miejscu innego Afrykanina. Ten usiadł temu pierwszemu na brzuchu. Sala biła gromki brawa pokładając się ze śmiechu, a ja obrazka tego nie zapomnę chyba do końca życia :)
Zespół zniknął muzyka pozostała. Turecka muzyka muszę dodać, bardzo rytmiczna, nie pozwalająca stać bez dyskretnego chociaż poruszania się w jej rytm. Na parkiecie bawiła się turecka część gości. Od czasu do czasu pojawił się ktoś 'z zewnątrz'. W pewnym momencie Kasim chwycił mnie za rękę i zaciągnął na parkiet. Trochę się zestresowałam, ale co tam, przecież to były moje rytmy. Po kilku sekundach byłam już całkiem wyluzowana, szczególnie gdy przygarnęły mniee pod opiekę Turczynki i każda po kolei pokazywała mi po kolei inny taneczny ruch. Chciały mnie nauczyć i cieszyły się razem ze mną, gdy błyskawicznie wpadałam we właściwy rytm. Po chwili zorientowałam się, że byłam tam jedynym nie-Turkiem. Bawiłam się świetnie nie zdając sobie sprawy z tego, że byłam w takim samym centrum uwagi w jakim chwilę wcześniej był moj afrykański kolega. Za to jak zeszłam z parkietu nasłuchałam się tylu komplementów, że nie wiedziałam co mam z tym wszystkim zrobić. Śmiałam się słuchając sporu, czy tańczyłam bardziej po turecku czy bardziej po arabsku. Wmawiano mi orientalne korzenie albo co najmniej orientalne wcześniejsze wcielenie.  A Kasim, był taki dumny, że wszyscy na mnie patrzyli ale to on zaprowadził mnie na parkiet. Wspomniałam już, że bawiłam się świetnie? :) Ten obrazek za to kilku osobom pozostał w pamięci i był doskonałym tematem na zaczepkę już do końca konferencji.

Tuż przed północą wsiedliśmy na statek by ruszyć w drogę powrotną. W ostatniej chwili dobiegł mój ulubiony kelner by się pożegnać. To też była część lokalnego folkloru. Przebiegło mi przez chwilę przez myśl, że Europie są jednak mniej i bardziej nudne kraje. Turcja bynajmniej do nudnych należy. Po drugiej w nocy dotarłyśmy do hotelu. Nasz Turek stał w recepcji, przybrał minę niezadowolonego ojca wskazując na zegarek. Bardzo to było zabawne. W głowie miałyśmy już plan, by dnia następnego nie zrywać się tak wcześnie.

I dotarłyśmy na pierwszą przerwę kawową. Tam też co niektórzy nasi już znajomi wskazywali zabawnie na zegarek. A nie byłyśmy wyjątkiem, takich maruderów było więcej.

I zleciał tydzień nie wiadomo kiedy... Fantastyczny tydzień :) Taka moja Hiszpania w pigułce.

sobota, 18 maja 2013

Embrach okiem 'biegacza' :)

Embrach to raj dla biegaczy. Okolica jest piękna i tak urozmaicona, że siedzenie w domu, nawet tak fajnym jak 'moj', z ogrodem i... ogródkiem... jest po prostu grzechem!

A tras do biegania jest całe mnóstwo, zależnie od nastroju, chęci i kondycji. To przeplatanki pod górkę w pocie czoła, czasem wręcz podchodzenia a potem z górki co sił w nogach. To lasy z całym swoim inwentarzem, drapieżnymi takami, których wciąż nie udało mi się sfotografować i tymi co śpiewają jak cała radosna orkiestra. To obserwujące z oddali zwierzęta... choć raz na swojej trasie spotkałam dwie sarny w odległości trzech metrów ode mnie. Popatrzyłyśmy na siebie przez chwilę, po czym każda pobiegła w swoją stronę... one w las a ja przed siebie.

To panoramy okolicznych wiosek oglądane ze skraju lasu, rzeczka, której szmer niczym muzyka odwraca uwagę od spraw codziennych a przede wszystkim od własnego oddechu. To pola, na których plony rosną jak na drożdżach nie przestając mnie zaskakiwać. I sporadycznie spotykani na trasie ludzie, zawsze pozdrawiający uśmiechem i mam nadzieję dobrym słowem. I zwierzęta domowe ciekawsko zerkające w moją stronę. I całe połacie co raz to nowych kwiatów.

I jak tu siedzieć domu i na własne życzenie przegapić to wszystko?