środa, 24 kwietnia 2013

Regensberg... wakacyjna chwila roboczego dnia ;)

To nie była spontaniczna eskapada. Rozmawialiśmy o niej z Christophem tydzień temu, gdy przewoził darowane mi biurko. Jechaliśmy wtedy autem jego żony i śmialiśmy się do łez. Christoph nastawił się na przewóz stołu. Z ośmioosobowego auta wymontował sześć siedzeń. A gdy zobaczył biureczko szerokości osiemdziesięciu centymetrów chwyciła go po prostu tak zwana głupawka. Takich biurek zmieściłoby się z tyłu z dziesięć! a w zaistniałej sytuacji musieliśmy się nakombinować żeby to jedyne maleństwo przymocować tak, by nie latało nam na zakrętach. 

A jechaliśmy przez malownicze okolice. Byłam zachwycona. Powietrze było tak przejrzyste, że Alpy wydawały się sterczeć na wyciągnięcie reki. Christoph widząc moją reakcję zadecydował, że w przyszłym tygodniu jedziemy na lunch na Regensberg. Tam miało podobać mi się jeszcze bardziej :)

I podobało faktycznie. Pojechaliśmy dzisiaj, razem z Christianem. Martin jest w Stanach na konferencji, zatem wycieczka go ominęła. Tym razem, bo w planach mamy już następne. W końcu lato dopiero się rozpoczyna :) Nazw oczywiście nie pamiętam.. mam jednak cichą nadzieję, że pamięć moja uelastyczni się kiedyś i do tego mało romantycznego języka!!  

Słońce świeciło niesamowicie, dzień był przepiękny. Aż nieprawdopodobne, że w ostatnią sobotę spadło ponad dziesięć centymetrów śniegu! Po tych opadach widzialność miała być wymarzona. Nie była niestety.. za wysoka temperatura się wytworzyła. Ja oczywiście nie narzekam, tyle że Alp to my dziś nie widzieliśmy. Za to znów się opaliłam... 
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podpisz się pod komentarzem, żebym chociaż ja wiedziała kto mnie czyta :)