niedziela, 24 marca 2013

Chilloutowy wieczór o zapachu nie tylko szarlotki

Lekki chillout bardzo pasuje do tego miejsca. Dziś przypomniałam sobie o Chilli ZET. To dość specyficzna stacja a jej muzyka nieodpowiednio dobrana do sytuacji czy miejsca może wydawać się zwyczajnie smętna. Sama to przerabiałam wcześniej kilka razy z różnymi skutkami. Dziś jednak to był ten trafiony raz.

W domu królują lampki. Leżałam rano w łóżku któregoś ranka obserwując sufit.. na nim po prostu nie ma ma miejsca na żyrandol, a to co wisi u mnie to zwyczajna współczesna prowizorka, będąca dziełem "elektryka" o nienadzwyczajnym poczuciu estetyki. Ale koraliki kolorowe wiszą. A że nie ma z tego za dużo światła to zupełnie inna historia. No i pole do popisu dla fantazji lamapkowej :) I to one między innymi tworzą wieczorny klimat.. Oraz to, że tu wszystko jest z innej bajki tworząc jednak jakąś niezrozumiałą całość. W kuchni na przykład jest sześć krzeseł, z czego tylko dwa są takie same. To samo z talerzami, kubkami, szklankami.. Ale wszystko jest. I jest wspólne. Któregoś ranka wybiegałam na autobus. Padało. Ale tuż przed drzwiami leżało kilka parasolek. Chwyciłam jedną i sucha dotarłam do pracy. I nieważne, że była różowa.

Nicola, właściciel domu jest Włochem. We Włoszech ma gaj oliwny. Tam oliwki zbiera i wyciska. Tutaj butelkuje, nakleja artystyczną nalepkę niekoniecznie wiele wspólnego z oliwą mającą i sprzedaje.


Barbra mi dzisiaj powiedziała, że warsztat znajduje się jeden przystanek stąd w kierunku Zurichu, w drewnianym domu, na którym wymalowane jest drzewo oliwne a na nim jego trzej synowie. Nadzy..  Tak to chyba tylko artyści potrafią. Nicola ma podobno więcej kreatywnych pomysłów świadczących o jego artystycznej duszy i otwartym, wyluzowanym podejściu do świata a już na pewno do otaczających go ludzi. O jednym, o którym dowiedziałam się też dzisiaj nie mogę tak po prostu tutaj pisać ;)

Upiekłam szarlotkę a zapach jej roznosi się po całym mieszkaniu. Jeszcze jest za ciepła by się za nią zabierać. Poczeka do jutra.. Fajny był ten wieczór. Przyjechała Magda. Popijałyśmy winko. Dołączyła do nas Barbara, chora, więc opatulona w szlafrok i owinięta w szaliki. W piecu zabawiał się ogień. Drzwiczki były otwarte i czasem gdy drewno trzasnęło głośniej przykuwając naszą uwagę śmiałyśmy się, że mamy dość zajmujący telewizor. Z laptopa cicho płynął chillout. Soul. I miałyśmy taki babski wieczór. Barbara wysłuchała gdzieś w radio czy jakimś programie, że mamy w Polsce zwyczaj topienia marzanny i bardzo zapragnęła jedną z nami utopić. Ale nie teraz, bo przecież jest chora. Później Magda wyjeżdża i wraca tydzień po świętach, więc za topienie zabierzemy się w połowie kwietnia.. Może dlatego ta zima nie chce się jeszcze wynieść? Wie, że ma jeszcze trochę czasu? Ale skąd? Przecież dopiero wczoraj rozmawiałyśmy o konkretach. Wcześniej Baśka tylko coś przebąkiwała.. Chyba bardzo spodobało się jej samo słowo "marzanna". Wymawia je często i naturalnie.

Późno już. Dobranoc :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podpisz się pod komentarzem, żebym chociaż ja wiedziała kto mnie czyta :)