piątek, 29 marca 2013

Poranny autobus

Wielki Czwartek wieczór. Noc właściwie. Od kilku godzin leje jak z cebra. Gdzież ta spóźnialska pani wiosna? W Radio Gdańsk powiedzieli przed chwilą, że i zwierzęta i ptaki również mają problem z aklimatyzacją w tych nietypowych dla tej pory roku okolicznościach. Szczególnie te co dopiero się przebudziły i te co przeleciały setki kilometrów by teraz wpaść w konsternację...

A ja oprócz wypatrywania wiosny uczę się samodyscypliny w zakresie porannego wstawania :) Nie powiem, że sprawia mi to jakąś szczególną frajdę.. a już na pewno nie w momencie odzywania się budzika zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Później jest już nawet ok. Lubię poranną kawę... z kawiarki, z której do niejednego kubka już kawę lano. Celebruję ten moment, choć w świetle własnych wytycznych w tygodniu sprowadziłam ten rytuał do niezbędnego minimum. Ale zdarza mi się przy niej zamarudzić trochę przy długo, a wtedy biegnę na autobus pół metra przed własną kurtką... by uczestniczyć w kolejnym porannym rytuale.

Ludzie tutaj są bardzo sympatyczni. Szwajcarzy, generalizując oczywiście, mają opinię zamkniętego narodu. Tymczasem na pierwszy rzut oka trudno to zauważyć. Zawsze z uśmiechem witają cię na ulicy, pozdrawiają i mówią coś, ale tego to jeszcze nie rozumiem. To znaczy domyślam się z kontekstu i nawet wiem jakie słowa powinnam usłyszeć, umiem je nawet napisać, ale kompletnie nie potrafię wyłowić żadnego z nich z tej wypowiedzianej z uśmiechem wiązanki. Odwzajemniam uśmiech, mówię Gruezi (witam) i już na wszelki wypadek dodaję "Danke und gliichfalls" (dziękuję i wzajemnie) po czym zastanawiam się przez ułamek sekundy czy śmieją się ze mnie czy do mnie. I taką wymianę uprzejmości prowadzę w biegu co rano z panią otwierającą restaurację na rogu ulic Oberdofstrasse i Dorfstrasse, panią która lizakiem zatrzymuje auta, by przeprowadzić dzieciaczki zmierzające do szkoły na drugą stronę ulicy... i zupełnie przypadkowymi osobami.

A dzieciaki swoją drogą są bardzo zauważalne w swojej wędrówce do szkoły. Przeważnie chodzą same, bez dorosłych. W Kloten, czyli tam gdzie mieszkałam z Magdą, wyglądały jak kanarki. Wszystkie chodziły w narzuconych już na plecak pelerynach w rażąco żółto-zielonkawym kolorze. Tutaj natomiast noszą wielkie odblaskowe wisiory w podobnym kolorze albo kolorze dzikiej pomarańczy.

I szacunek kierowców do pieszego zauważa się od pierwszego momentu. Zatrzymują się kilka metrów przed pasami, a nawet zwalniają zanim ktoś idący chodnikiem da jakikolwiek sygnał, że będzie przechodził przez pasy. Idziesz sobie chodnikiem, zbliżasz się do przejścia, robisz w lewo zwrot a sznureczek samochodów cierpliwie czeka aż przejdziesz na drugą stronę, ba, kierowca nawet uśmiecha się zza kierownicy :) U nas byłoby to dla mnie niewyobrażalne.

Ale wracając do przystanku. Znów przypominają mi się czasy dzieciństwa, raz ze względu na poranne biegi, a dwa, że spotykam co rano te same osoby. Jest więc pani w bardzo napuszonej czapce koloru bordowo-fioletowego. Jej twarz wygląda polsko, ale nigdy nie słyszałam jak rozmawia. Na następnym przystanku dosiada niezaduży Włoch. Od razu wiedziałam, że jest Włochem zanim usłyszałam jak rozmawia przez telefon. Wyżelowany, ciemna karnacja i wyjątkowo kontrastowe białe oprawki okularów, białe słuchawki od iPhona zapewne, w którym na okrągło coś grzebie. Przy okazji odkryłam też dlaczego większość ludzi buszuje w swoich telefonach.. otóż w środkach komunikacji publicznej jest darmowe WiFi i nie ma problemu  by połączyć się z internetem. Super rozwiązanie. Bilety są tak drogie, że taka odrobina rozrywki wcale nie wydaje się szaleństwem. Jest czarnoskóry tata z synkiem. Tata drzemie jeszcze na stojąco a maluch z wielkim tornistrem i przyczepionym do niego bidonem podskakuje żywo coś opowiadając i śmiejąc się w głos ukazując wianuszki śnieżnobiałych ząbków. Jest Arabka w chuście na głowie. I grubsza pani, której ta chusta też by się przydała.. ma tak tłuste włosy, że przy odrobinie słońca spokojnie można by było jajko usadzić. Dziś miała pecha, bo umyła głowę... ale ogromne płatki śniegu ulokowały się na niej niczym ażurowy czepek. Jest wysoka, starsza pani o długich, rozpuszczonych, białych włosach. Kompletnie nieumalowana. Zawsze wygląda przez okno jakby wypatrywała czegoś hen daleko z lekko otwartymi ustami... Jedzie kilku robotników w niebieskich spodniach "ogrodniczkach" ze sprzętem poutykanym po kieszeniach. Różnej narodowości, o właśnie, to moja poranna zabawa w "zgadnę jakiej narodowości jesteś!" No i różnie mi się to udaje... bo tutaj jest prawdziwa wieża Babel pod tym kątem... a Azjatów, których jest tutaj mnóstwo, nie odróżniam zupełnie...

Autobus jest żółty, czyli zamiejski, przegubowy. Nic dziwnego, wszak sporo ludzi nim kursuje. W obu jego częściach znajdują się monitorki, na których wyświetla się kilka kolejnych przystanków i czas kiedy do nich dotrzemy. Przy przystankach będących swoistymi węzłami komunikacyjnymi wyświetla się informacja na jakie inne autobusy, tramwaje, pociągi a w niektórych przypadkach nawet statki można się przesiąść. A gdy dojeżdżamy na lotnisko, które zarazem jest przystankiem końcowym, wyświetla się informacja co i o której godzinie odjeżdża dalej. Kierowca dziękuje wszystkim za wspólną podróż życząc przy okazji miłego dnia. Tak myślę przynajmniej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podpisz się pod komentarzem, żebym chociaż ja wiedziała kto mnie czyta :)